BKO, czyli pierwsza afera finansowa III RP
Warszawa, Targówek, 2 kwietnia 2007 roku. Policja wchodzi do opuszczonego pawilonu sklepowego. W środku funkcjonariusze znajdują zwłoki mężczyzny w średnim wieku. Nie żyje od mniej więcej pięciu dni. Przyczyna zgonu: rana kłuta klatki piersiowej. Normalnie informacja o tym wydarzeniu pewnie trafiłaby tylko do kroniki kryminalnej stołecznych gazet. Stało się inaczej – zdominowała serwisy informacyjne wszystkich mediów w Polsce. Dlaczego? Zmarłym okazał się być Lech Grobelny – sprawca pierwszej wielkiej afery finansowej w III RP.
Dlaczego Grobelny zginął? Nie wiadomo, bowiem prokuratura umorzyła śledztwo, chociaż wykluczono wypadek i samobójstwo. Czy był ofiarą pijackiej burdy (przed śmiercią nadużywał alkoholu), a może po latach dosięgła go zemsta jednej z poszkodowanych przez niego osób, która uwierzyła w jego Bezpieczną Kasę Oszczędności. Tego już się pewnie nigdy nie dowiemy. Nie ulega za to wątpliwości fakt, że jego działania pozbawiły na początku lat 90. oszczędności prawie 11 tys. osób.
Początki działalności
Grobelny przyszedł na świat w 1949 roku w Warszawie. Działał w Związku Młodzieży Polskiej; zrobił dyplom na Politechnice Warszawskiej. Po studiach postanowił rozkręcić własny biznes. Nie był tylko jednym z wielu badylarzy czasów w PRL – odniósł bowiem spory sukces. Prowadzone przez niego studio fotograficzne było na tyle dochodowe, że otworzył oddziały w kilku miastach kraju (furorę robiły zwłaszcza oferowane przez niego obrazki z Janem Pawłem II). Grobelny był też prawdopodobnie cinkciarzem. Z tym epizodem jego „kariery” należy wiązać pomysł kolejnego osławionego biznesu.
Jest druga połowa 1989 roku. Od roku z powodzeniem obowiązuje w Polsce tzw. ustawa Wilczka, dzięki której rozkręca się prywatna działalność gospodarcza. Głównie założenie ustawy można opisać jednym zdaniem: co nie jest zakazane, jest dozwolone. 4 czerwca Solidarność wygrywa wybory kontraktowe, a Tadeusz Mazowiecki zostaje premierem; PRL przekształca się w Rzeczpospolitą Polską. Koniec Polski Ludowej oznacza kres gospodarki nakazowo-rozdzielczej. Nad Wisłę wkracza wolny rynek.
Wiatr zmian poczuł też Lech Grobelny. Zakłada spółkę Dorchem. Firma zarządza siecią kantorów. Grobelny ma jednak jeszcze inny pomysł. Obmyśla coś, co po latach przyjdzie nam nazywać parabankiem, zaś mechanizm działania określać mianem piramidy finansowej (lub z angielska Ponzi scheme).
Bezpieczna Kasa Oszczędności
Dorchem powołuje do życia Bezpieczną Kasę Oszczędności, czyli w skrócie BKO. Nazwa oczywiście nie była przypadkowa. Sugerowała potencjalnym klientom, że zdeponowanym pieniądzom nic nie grozi (co było ważne w obliczu kryzysu), a ponadto jasno kojarzyła się PKO – największym wówczas (i nadal) bankiem w Polsce.
Bezpieczna Kasa Oszczędności wystartowała w październiku 1989 roku. Oferowała lokaty oszczędnościowe, które Grobelny nazywał w reklamach prasowych pożyczkami inwestycyjnymi. Na pierwszym rzut oka wydawały się one szalenie atrakcyjne. Oprocentowanie lokaty dwuletniej w złotówkach wynosiło aż 300 proc., jednorocznej – 250 proc., a na okres 6 miesięcy – 180 proc. Było to o wiele, wiele więcej niż mogły zaoferować państwowe banki w kraju ogarniętym trzycyfrową inflacją.
Finansowanie dla BKO miały zapewnić kantory, a dokładnie wymiana złotówek na dolary. Początkowo wydawało się, że decyzja o wdrożeniu takiego mechanizmu działania jest słuszna, bowiem kantory w okresie transformacji były bardzo dochodowym interesem. Przekonali się zresztą o tym cinkciarze, którzy za późno zamienili ulice na kioski kantorowe – ich zyski były już wtedy znacznie mniejsze.
Reklamy Grobelnego (pozującego na człowieka sukcesu) skusiły ok. 11 tys. osób (niektóre dane mówią o 7,5 tys.). Klienci zostawili w BKO prawdopodobnie niemalże 25 mld starych zł. W listopadzie i grudniu 1989 roku Bezpieczna Kasa Oszczędności działała niczym dobrze nakręcony zegarek – klientów przybywało, chociaż osoby mające jako takie pojęcie o ekonomii musiały sobie zdawać sprawę, że nie jest możliwe zagwarantowanie tak dużej stopy zwrotu.
Upadek piramidy finansowej
Początkiem końca BKO był 1 stycznia 1990 roku. Władze wprowadziły wówczas pełną wymienialność złotówki na waluty obce, a dodatkowo wciąż notowano bardzo wysoką inflację. Oznaczało to, że mechanizm funkcjonowania BKO rozleciał się w drobny mak i jedynie wpłaty nowych klientów zapewniały zyski dla wcześniejszych – klasyczna piramida finansowa.
Grobelny musiał zdawać sobie z tego sprawę, bo w połowie 1990 roku wyjechał z Polski (oficjalnie na urlop) i nie pozostawił żadnego pełnomocnictwa dla osoby mającej prowadzić BKO w jego imieniu. W czerwcu nadszedł termin wypłat pierwszych pożyczek, tymczasem tylko Grobelny mógł swoim podpisem potwierdzić wypłatę pieniędzy. Od lipca nie było jednak od niego żadnego kontaktu – zapadł się pod ziemię.
Przestraszenie klienci zgromadzili się pod siedzibą Dorchemu i domagali się zwrotu wpłaconej gotówki. Niektórzy jeszcze wierzyli, że prezes wróci do kraju i wszystki będzie dobrze. Działalność BKO zakończyła się oczywiście w sposób, którego uniknąć się nie dało – Dorchem upadł, a syndyk zwrócił nabitym w butelkę Polakom jedynie ok. 25 proc. wpłaconych przez nich pieniędzy.
Ścigany przez Interpol
Lech Grobelny z biznesowego self-made-mana przemienił się w uciekiniera ściganego przez Interpol listem gończym. Wpadł w Niemczech w 1992 roku. Po ekstradycji do Polski rozpoczął się festiwal rozpraw sądowych z nim w roli głównej.
Pierwszy wyrok ogłoszono dopiero cztery lata później. Sąd Wojewódzki w Warszawie skazał Grobelnego na 12 lat pozbawienia wolności za… przywłaszczenie 8 mld (czyli 800 tys. zł) z kasy spółki. Przez ten czas Grobelny siedział za kratkami. W 1997 roku Sąd Apelacyjny oddalił wyrok skazujący i przekazał sprawę do ponownego rozpoznania prokuraturze, a były prezes Dorchemu opuścił areszt. Musiało minąć kolejne 5 lat, aby sprawa została ostatecznie… umorzona. Jak to zwykle bywa, zabrakło dowodów.
Nie oznaczało to wcale, że Grobelny zamierzał zrezygnować z odwiedzania sądów. Tym razem to on pozywał państwo o niesłuszne aresztowanie i domagał się wielomilionowego odszkodowania. Powództwo oddalono w 2005 roku.
Lech Grobelny zarzekał się, że wróci jeszcze do robienia interesów i spłaci wszystkich, którzy stracili pieniądze na fiasku BKO. Skończyło się jedynie na obiecankach – jego firma windykacyjna szybko zamknęła podwoje. Gdy w styczniu 2007 roku donosił na policję, iż mafia wydała wyrok na braci Kaczyńskich, media już tylko pukały się w czoło (chociaż służby wzmocniły ochronę ówczesnego prezydenta i lidera PiS). Trzy miesiące później twórca Bezpiecznej Kasy Oszczędności już nie żył.
Kontrowersyjna postać
Postać Lecha Grobelnego budzi kontrowersje, które nie zniknęły po jego śmierci. Na zawsze przypięto mu łatkę aferała, bo też nie można zaprzeczyć, że BKO była szwindlem olbrzymim, pierwszą aferą finansową okresu transformacji i jedną z największych w najnowszej historii. Można rzecz, że założyciel Dorchemu przetarł szlak dla Art-B, Amber Gold i innych piramid (i piramidek) finansowych.
Krytycy wskazują, że Grobelny zakładał BKO z zamiarem oszukania ludzi, bowiem musiał sobie zdawać sprawę od samego początku, że nie zapewni klientom obiecanych zysków. Uwolnienie wymienialności walut w Polsce tylko przyśpieszyło nieuchronny upadek Dorchemu.
Zdaniem jego obrońców, Lech Grobelny „chciał jak najlepiej, a wyszło jak zwykle”, by sparafrazować słowa byłego premiera Rosji Wiktora Czernomyrdina. Innymi słowy to trudna sytuacja gospodarka była winna klęsce BKO, a nie celowe działania jej prezesa.
Kto ma rację? Z dużą dozą prawdopodobieństwa jednak krytycy Grobelnego. On sam na pewno mógłby jeszcze sporo powiedzieć na temat kulis powstania i działalności Bezpiecznej Kasy Oszczędności, ale 28 marca 2007 roku zamilknął na zawsze.