Bogatingate, czyli jak w III RP upaństwowiono pewien prywatny bank
Lech Grobelny skusił swoją Bezpieczną Kasą Oszczędności niemalże 10 tys. osób, które powierzyły mu oszczędności życia. Jak się to skończyło, wiemy wszyscy. O ile jednak można się zastanawiać, skąd tyle zaufania do firmy prowadzonej przez byłego cinkciarza, z siedzibą w sutenerze warszawskiej kamienicy, o tyle popularność Pierwszego Banku Komercyjnego w Lublinie nie dziwi wcale. Po latach szarzyzny PRL, Polacy dostali nowoczesny gmach pełen komputerów i marmurowych posadzek. To robiło wrażenie. Jeszcze większe musiało wywierać pochodzenie prezesa – David Bogatin był Amerykaninem. Czy bank prywatny prowadzony przez krezusa z USA może być zarzewiem wielkiej afery? Nie może, prawda? Nieprawda!
Upadek Pierwszego Banku Komercyjnego w Lublinie był efektem spektakularnej afery finansowej, która jednak po latach ustąpiła w zbiorowej pamięci miejsca przekrętom wspomnianego Lecha Grobelnego i Art B, a ostatnio Amber Gold. Warto ją przypomnieć, bowiem mogłaby stanowić kanwę poczytnej powieści sensacyjnej z ekonomicznym tłem. W „Bogatingate” znajdziemy nie tylko początkowy sukces nowego banku, gwałtowny rozwój, ale też aresztowania przez służby specjalne, demaskatorskie artykuły prasowe, ekstradycję za Atlantyk i kolejne przejęcia majątku, w których niejasny udział miał Narodowy Bank Polski. Wszystko zaczęło się niewinnie w 1988 roku.
Tło afery finansowej
W Polsce wrze, ale nie na skalę porównywalną do Sierpnia’80. Zakłady strajkują, jednak wśród robotników widać już zmęczenie trudną sytuacją gospodarczą – II etap reformy nie zdaje egzaminu. Kierownictwo „Solidarności” i rządzący komuniści z PZPR także zaczynają dostrzegać, że z kryzysu nie da się wyjść bez dialogu. Wkrótce rozpoczną się rozmowy, które zaowocują obradami Okrągłego Stołu i wyborami kontraktowymi. Tymczasem prywatni przedsiębiorcy budują pierwsze kapitały. Wszystko dzięki tzw. ustawie Wilczka. Sukces próbuje też odnieść David Bogatin. Przyciąga zainteresowanie, bo rzadko się zdarza, aby Amerykanin (nie wywodzący się z Polonii) decydował się robić interesy w dogorywającej Polsce Ludowej.
Bogatin urodził się ZSRR w rodzinie rosyjskich żydów. W 1976 roku wyemigrował do Stanów Zjednoczonych, gdzie próbował swych sił w biznesie. Z USA wyjechał w 1988 roku i znalazł bezpieczną przystań w Polsce. Nie była to jednak dobrowolna decyzja, lecz ucieczka – na Bogatinie ciążyły zarzuty przestępstw podatkowych (fałszował dokumenty i prowadził nielegalną sprzedaż paliwa). Bogatin, po przybyciu nad Wisłę, postanowił osiąść na Lubelszczyźnie. Założył firmę Sun-Pol. Przedsiębiorstwo zajmowało się handlem mrożonkami i produkcją odzieży, a jego prezes budował w Lublinie wizerunek bogacza z dalekiej Ameryki. Po trzech latach działalności przychodzi czas na podbicie innej branży – David Bogatin postanawia założyć prywatny bank. W 1991 roku Polska miała już za sobą najboleśniejszy etap planu Balcerowicza i z mozołem rozwijała kapitalizm. Mimo to działał tylko jeden bank niepozostający własnością państwa – BIG Bank Gdański. Bogatin chciał wejść do tej niszy.
Luksusowy wabik
Polacy pokochali blichtr „Dynastii”, który atakował w niedzielne popołudnia ze szklanego ekranu. Mieszkańcy Lublina mogli go zobaczyć na własne oczy w siedzibie Pierwszego Banku Komercyjnego w Lublinie. Gmach zachwycał przepychem we wnętrzu i nowoczesnym wykończeniem na zewnątrz (podświetlany chodnik). Nazwa też była iście amerykańska – w USA przecież roi się od lokalnych First Commercial Bank of… (tutaj nazwa miejscowości). Pracownicy korzystali z komputerów, co wówczas nie było powszechne. Najważniejsze były jednak warunki oferowane przez Bogatina klientom. Amerykanin kusił atrakcyjnym oprocentowaniem lokat i konkurencyjnymi warunkami udzielania kredytów.
Początek działalności PKBL był pasmem sukcesów. Bogatin zatrudniał 200 osób i rozmyślał nad otwieraniem nowych oddziałów. Na lokatach klienci zgromadzili 800 mld starych zł. Rozwój banku Bogatina stał się solą w oku państwowych molochów, które zaczęły postrzegać go jako potencjalne zagrożenie dla ich pozycji. Stąd też afera (media ochrzciły ją mianem „Bogatingate”) zapoczątkowana w 1992 roku publikacjami lubelskiego wydania „Gazety Wyborczej” jest przez niektórych uważana, za – przynajmniej częściowo, bo kryminalna przeszłość Bogatina jest faktem – pompowaną politycznie. O co chodziło?
Prasa dotarła do informacji dowodzących, że w dokumentach rejestrowych banku znajdują się nieprawidłowości. David Bogatin (posiadał 97,5 proc. udziałów w PKBL) sztucznie zwiększył w księgach kapitał zakładowy banku. Kolejne artykuły donosiły, że środki na założenie PKBL pochodziły z kredytu w Pekao, a pieniądze wcześniej przetransferowano przez kilka spółek. Kiedy „Wyborcza” dotarła do zarzutów ciążących na Bogatinie w USA, bank stanął przez widmem upadku – klienci mieli świeżo w pamięci ucieczkę Lecha Grobelnego, toteż obawa, że PKBL jest piramidą finansową, pchnęła ich do wycofywania depozytów.
Prezes w kajdankach
Szum wokół Pierwszego Komercyjnego Banku w Lublinie przestał w międzyczasie obchodzić jego prezesa, który musiał ratować własną skórę. W ostatnim dniu stycznia 1992 roku Davida Bogatina zatrzymali agenci Urzędu Ochrony Państwa. Amerykański wymiar sprawiedliwości domagał się ekstradycji do Stanów Zjednoczonych, na co strona polska przystała, chociaż umowa między USA a Rzeczpospolitą z 1927 roku nie obejmowała ekstradycją przestępstw o charakterze podatkowym. Bogatin stanął przed amerykańskim sądem i został skazany na – zależnie od przyszłego zachowania za kratkami – od 8 do 13 lat pozbawienia wolności. Co się z nim dziś dzieje? Nie wiadomo, ale jeśli żyje to już jako wolny człowiek.
Krętacz skazany. Klienci wycofują środki z banku. Bank upada. Koniec afery? W żadnym wypadku!
Zarzuty wobec Bogatina nie spowodowały bowiem krachu Pierwszego Komercyjnego Banku w Lublinie. UOP zatrzymał Davida Bogatina pod koniec stycznia, a ekstradycja nastąpiła w kwietniu. W międzyczasie prezes sprzedał (za 40 mld ówczesnych złotych) 45 proc. udziałów w banku Tadeuszowi Olczakowi. Człowiek ten postawił sobie za cel utrzymanie banku na rynku.
Czyszczenie zarządu
Olczak sanację PKBL rozpoczął od planów wyczyszczenia zarządu z osób powiązanych z głośną aferą FOZZ. O tym, że odpowiedzialny za restrukturyzację lubelskiego banku Jan Rejent (były urzędnik resortu finansów) był w nią zamieszany, Olczak dowiedział się z książki traktującej o przekrętach w Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego.
Następca Bogatina uznał, że dla uzdrowienia banku niezbędne będzie pozbycie się całego zarządu z Rejentem na czele, ale do tego nie doszło. UOP zarzucił Olczakowi udział w kradzieży ponad 300 (sic!) samochodów. Osadzono go w areszcie (okazał się niewinny, co ustalono dopiero w 2011 roku), a to uniemożliwiło odwołanie zarządu. Wcześniej Olczakowi nie udało się również sprzedać 52 proc. akcji PKBL znalezionemu przez siebie inwestorowi – pieniądze miały trafić na pokrycie wymaganej prawem składki na Fundusz Gwarancji Bankowej. Transakcja również nie doszła do skutku, bo na walne zgromadzenie akcjonariuszy nie przybył szef lubelskiego CPN (posiadał 1 proc. udziałów). Olczakowi nie tylko nie usunął powiązanych z FOZZ członków zarządu, ale również poległ na próbie sprzedaży pakietu większościowego.
W dniu, w którym Tadeusza Olczaka zatrzymał UOP (8 lutego 1993 roku), Narodowy Bank Polski (decyzją prezes Hanny Gronkiewicz-Waltz) objął Pierwszy Komercyjny Bank w Lublinie zarządem komisarycznym – Olczak stracił kontrolę nad bankiem.
Przejęcie PKBL
Decydenci NBP uznali, że krok ten był niezbędny, bowiem straty generowane przez PKBL znacznie przewyższały posiadane fundusze. Olczak uważał inaczej i utrzymywał, że doszło do wrogiego przejęcia prywatnej inicjatywy finansowej przez bank centralny. NBP dysponował 52 proc. udziałów w banku, które uzyskał po spłacie zobowiązań Davida Bogatina. Nie udało się na nie znaleźć kupca, więc je unieważniono. Co to oznaczało? Ano to, że głównym akcjonariuszem został… Tadeusz Olczak. Znów tylko na chwilę.
W wyniku kolejnych operacji umarzania akcji i emitowania kolejnych (objętych przez NBP), doszło do sytuacji, w której bank centralny posiadał 99 proc. udziałów w PKBL. Istotne jest to, że statut banku (zabraniający umarzania i denominowania akcji) został zmieniony w listopadzie 1993 roku, a NBP de facto przejęło PKBL w październiku. Trudno nie odnieść wrażenia, że doszło do upaństwowienia lubelskiego banku i wywłaszczenia Tadeusza Olczaka, który do dziś utrzymuje, że cała operacja miała charakter bezprawny i domaga się odszkodowań przed sądami kolejnych instancji z Trybunałem w Strasburgu włącznie – na razie bezskutecznie (przy okazji były prezes ma też własne kłopoty z prawem w związku z niespłaconymi długami).
Zarząd komisaryczny wprowadzony przez NBP został przekształcony w nowy zarząd PKBL, a na jego czele stanął Jan Rejent.
Bank znika z rynku, afera trwa
W 1998 roku Narodowy Bank Polski postanowił sprzedać Pierwszy Komercyjny Bank w Lublinie. Kupcem został warszawski Powszechny Bank Kredytowy. Zapłatę za akcje (w cenie 180 mln zł) rozłożono PBK aż na 10 lat, zaś sama spółka PBKL poszła pod młotek za symboliczną złotówkę. Powszechny Bank Kredytowy wchłonął lubelski bank i marka PBKL zniknęła z polskiego rynku finansowego. Ostatnie walne zgromadzenie akcjonariuszy odbyło się w 2000 roku, wcześniej bank utracił licencję. Transakcja sprzedaży wzbudziła zainteresowanie mediów i prokuratury, głos w tej sprawie zabierali posłowie. Wniesiono zawiadomienie o przestępstwie działania na szkodę NBP, a sprawy toczą się po dziś dzień.
O Pierwszym Komercyjnym Banku w Lublinie mało kto już pamięta, chyba tylko prokuratorzy i sędziowie zobowiązani do prowadzenia tej sprawy oraz były prezes Olczak. Wydaje się, że już nigdy nie zostaną w pełni wyjaśnione machinacje popełniane w księgach banku na samym początku jego działalności oraz budzące wątpliwości zaangażowanie NBP w akcję przejęcia banku przez państwo. Hanna Gronkiewicz-Waltz, dziś prezydent stolicy i ważna polityk PO, od lat powtarza, że w sprawie PKBL nie ma sobie nic do zarzucenia.